niedziela, 6 marca 2016

Drobne ogłoszenia

    Kochani! Na początku chciałam podziękować Wam bardzo za wszystkie pozostawione komentarze. Nie spodziewałam się, że będzie ich tak dużo :) Dziękuję też za wszystkie uwagi. To moje pierwsze opowiadanie i wielu rzeczy jeszcze się uczę.
    Chciałam także wytłumaczyć się z nieobecności na Waszych blogach. Postaram się jak najszybciej nadrobić zaległości i przybyć do Was z komentarzami. Niestety ostatnio mam na głowie bardzo dużo rzeczy i po prostu brakuje mi czasu - biorę udział w dwóch konkursach, do których muszę się nieco przygotować, a gdyby tego było mało, to rozłożyłam mnie jakaś paskudna choroba :(
     Postaram się jednak szybko ze wszystkim uporać i wrócić tu jak najszybciej: Nie wiem jeszcze kiedy pojawi się nowy rozdział, ale na pewno stanie się to w marcu :) Pozdrawiam i przepraszam :)
                                                                                           ~Dziewczyna z blizną

piątek, 12 lutego 2016

I

Słońce wpadało przez okno starego, kamiennego zamku. Jego ciepłe promienie przyjemnie igrały na mojej twarzy, skutecznie wybudzając mnie z koszmaru. Z bijącym sercem poderwałam się z łóżka. Znów to, znowu ten koszmar, dręczący mnie co noc. Widziałam wszędzie jedynie śmierć i krew, a na samym środku stałam ja, jak zwykle nie mogąc nic zrobić. 
Żołnierze Melingenbergu zabrali mnie do niewoli. Szybko jednak okazało się, że awansowałam na towarzyszkę zabaw jednej z księżniczek.Dużo osób mi zazdrościło, ale ja uważałam to za najgorszą hańbę. Żyłam niby jak pani dworu, a w głębi serca śmiać mi się chciało gdy dowiedziałam się, że to królowi Zennerowi zawdzięczam życie.
Wstałam,obudzona nieprzyjemnym snem, i ubrałam się jak zawsze –luźna biała koszula i ciemne spodnie ze skóry, przepasane pasem. Był to strój, którego zawsze wymagał ode mnie mój nauczyciel, a wiedziałam, że zaraz czeka mnie z nim lekcja. Vidminnen miał początkowo uczyć mnie retoryki. Szybko jednak zobaczył, że moje zdolności rozwijają się w całkiem innym kierunku. Dlatego po cichu, w tajemnicy przed królem, zamieniliśmy retorykę na naukę władania mieczem i przygotowywanie różnych eliksirów.
Zebrałam się zbyt szybko i wiedząc, że mam jeszcze trochę czasu, nim mój nauczyciel zaprosi mnie na lekcję, jeszcze na chwileczkę się położyłam.
– Lorio! – zawołała służąca. – Czas wstawać. Vidminnen cię wzywa. – Nawet nie zauważyłam, kiedy po raz drugi zatopiłam się we śnie. Tym razem słodkim i spokojnym.
– Już idę Marto –jęknęłam, wstałam z łóżka i poprawiłam roztrzepane włosy. –Mówił gdzie mamy się spotkać?
– Owszem, wspominał coś o lesie za murami.
– Lesie? – Westchnęłam spoglądają na tętniący życiem świat za oknem. – Raczej nie wysyłał mnie do tej pory tam samej. No cóż jego wola.
– Nie uważasz, że król może się zdenerwować? – Służąca opuściła wzrok. – Po raz kolejny nie stosujesz się do jego rozkazów.
– Będąc z tobą szczera powiem ci, że nie zamierzam się do nich stosować. – Sprawnym ruchem wyjęłam spod łóżka srebrny miecz, który podarował mi mój nauczyciel.
– To bardzo nieodpowiedzialne! Nie możesz robić tego co tylko chcesz! Zrozum to wreszcie! – wykrzyknęła służąca.
– Będę robiła co chcę i nikt mi tego nie zabroni. Kiedyś to ja będę wydawać rozkazy – szepnęłam do służącej po czym wyszłam z komnaty.

 Wymknęłam się z zamku niezauważona i niczym wiatr pobiegłam do stajni. W mgnieniu oka osiodłałam moją klacz – Kropkę. Jej imię nie miało zbyt skomplikowanej genezy, wzięło się od tego, że klacz była wybarwiona na biało, posiadając jedynie jedną, wielką, brązową kropkę w miejscu, gdzie zazwyczaj znajdowało się siodło. Uważałam, że to imię pasuje do niej jak ulał, lecz często spotkałam się z drwiącymi docinkami chłopów zajmujących się stajnią. Mimo wszystko starałam się ignorować ich komentarze.
Wyprowadzając konia ze stajni ujrzałam postać przedzierającą się przez gęste zarośla. Nie potrzebowałam jednak nadludzkich zdolności by odgadnąć kto to był. Odpowiedź była prosta – Artur. Najstarszy syn króla Zennora, czyli jeden wielki rozpuszczony, stary bachor, donoszący królowi o wszystkim, a przede wszystkim o moim nieposłuszeństwie. Nie robiłam sobie z tego zbyt wiele, ale z czasem stało się to lekko wkurzające. Sama się sobie dziwię,czemu do tej pory jeszcze ode mnie nie oberwał. W każdym bądź razie wiedziałam, że jak wrócę mam spotkanie z królem. Zignorowałam tą sytuację i ruszyłam wraz z Kropką w stronę głównej bramy. Jechałam galopem. Mimo późnego ranka, w lesie mrok ogarnął wszystko i wydawało mi się, że jest już po zmroku. W oddali ujrzałam lekko tlące się ognisko. Czym prędzej podjechałam do obozowiska. Bez problemu rozpoznałam mojego nauczyciela. Wyuczył mnie on wielu rzeczy: władania mieczem, walki z potworami a także alchemii.
Vidminnen był niebywale niski, posiadał czarną brodę i wiecznie nosił ciemnozielony kapelusz, który, można rzec, był jego znakiem rozpoznawczym. Najczęściej miał na sobie kubrak w kolorze zbliżonym do kapelusza. U jego pasa widniał miecz i pęk kluczy, które brzęczały z każdym jego najmniejszym ruchu. W oddali zauważyłam także jego kucyka – Ese. Był to przemiły zwierzak i wierny towarzysz mego nauczyciela. Vidminnen powoli się obudził przeciągając się na wszystkie strony.
– Jesteś szybciej niż myślałem – powiedział zaspanym głosem.
– Wiesz, że jeśli chodzi o mnie, to wolę być zawsze wcześniej. Nie toleruję spóźniania się.
– Owszem to racja. –Viedminnen zeskoczył ze skały na której uciął sobie drzemkę i podszedł do dogasającego ogniska, przy okazji dorzucając parę polan, tak by moment wypalenia odroczyć w czasie.
– Słyszysz? Coś się zbliża… – oświadczyłam po chwili ciszy, jaka między nami zapanowała. Niespokojna rozejrzałam się po najbliższej okolicy.
– Ano prawda­– powiedział mój nauczyciel – Masz szansę na rozgrzewkę jeszcze przed treningiem.
Wyciągnęłam powoli miecz i zaczęłam się rozglądać za intruzem. Byłam w gotowości, by móc w każdej chwili dokonać ataku.  Nagle za krzaków wyszedł starszy mężczyzna z  gęstymi białymi brwiami i brodą sięgającą do pasa. Maił on na sobie brązową szatę przepasaną sznurem. W  ręce trzymał kawałek gałęzi na której się opierał.
– Po co na dziadka wyciągasz broń? – Starzec podniósł brwi i spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami.
– Dlaczego masz przede mną takie obawy? – powiedziałam z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Ja? Nie mam obaw – starzec zaśmiał się szyderczym śmiechem.
Na swojej twarzy poczułam nagle gwałtowny powiew wiatru a z głębi lasu słychać było watahę wilków zbliżających się w naszą stronę. W jednej chwili zamiast poczciwego starca pojawił się ogromny niedźwiedź a jego wielka łapa pojawiła się tuż przed moimi oczami. Szybko odskoczyłam i znalazłam się za wrogiem. Chwyciłam miecz w dwie ręce i ruszyłam w stronę niedźwiedzia, wskakując mu przy tym na grzbiet i wbijając miecz między łopatki. Stwór zrzucił mnie z siebie, a następnie sam upadł martwy na ziemię.
Vidminnen próbował się uporać z wilkami lecz było ich zbyt wiele. Pobiegłam w jego stronę, co chwilę odpychając wilki mieczem. Po skończonej walce wraz z moim mentorem usiadłam przy zagaszonym już ognisku.
– Leszy – Vidminnen utkwił swój wzrok na zmarłym stworze. – Mało ich na świecie zostało.
– Może to i dobrze. Są za bardzo niebezpieczne. – Przetarłam szmatką miecz i kontynuowałam rozmowę. – Przygarniają sobie las i zabiją każdego kto do niego wejdzie.
– Ano prawda. Niestety tego nigdy się w pełni nie wytępi. A co twojej walki…
– No to mam wykład… – jęknęłam.
– Nie gadaj tylko słuchaj. Musisz poprawić refleks i równowagę. I postaraj się na przyszłość nie spadać ze swojego wroga. Nigdy nie możesz być pewna, że trup nie poleci na ciebie.
– Nie było aż tak źle – powiedziałam
– Ale zawsze mogło być lepiej, Lorio.
– Dobrze, poprawię się na przyszłość – przewróciłam oczami i wstałam z chłodnej i wilgotnej ziemi.
– Masz składniki do eliksiru o które cię wczoraj poprosiłem? – spytał mój nauczyciel. Zrobiłam niewinną minę, ale Vidminnenod razu mnie rozszyfrował – Zapomniałaś?!–Nauczyciel spojrzał na mnie krzywym wzrokiem.
– Zaraz będą. Daj mi tylko chwilę, mistrzu.
–Pośpiesz się! –powiedział nauczyciel i zaczął uspokajać swojego kucyka spłoszonego przez Leszego.
Ruszyłam w stronę wodospadu. Na szczęście dobrze wiedziałam gdzie rośnie roślina, której wymagał ode mnie mój mentor. Wspięłam się po stromym klifie i zaczęłam zbierać to jedno konkretnego zioło, które na domiar złego nie grzeszyło pięknym zapachem.
Nagle usłyszałam stukot końskich kopyt i obejrzałam się za siebie. Zauważyłam Lamberta zmierzającego ku mnie na koniu o imieniu Widmo. Był to wysoki mężczyzna o kruczoczarnych, rozwianych włosach, dużych, zielonych oczach i lekkim uśmiechu na twarzy. Najczęściej nosił na sobie zakurzoną, lekką zbroję, skórzane spodnie i buty sięgające kolan. Nikt by się nie domyślił, że to właśnie on jest młodszym synem króla Zennora a także następcą tronu tuż po jego bracie Arturze, jak ja go nazywałam – Arturze Zapyziałym. 
Lambert dostojnie zeskoczył z konia i podszedł wraz z nim w moją stronę, jak zwykle z uśmiechem na twarzy.
– Nie sądziłem, że cię tu spotkam. Znów uganiasz się za kwiatkami? – spytał ze śmiechem Lambert.
– A i owszem. Zapraszam. Niezwykle fascynujące zajęcie– powiedziałam to z ironią w głosie. – Widzę, że wracasz z polowania – dodałam po chwili – Jakie monstrum dziś upolowałeś? Jednookiego szczura?
–  Niestety cię zasmucę, gdyż, żadnego jednookiego zwierza nie znalazłem – Lambert sięgnął po wór przypięty do jego konia, po czum wyjął z niego dwie głowy wilkołaków.
– No, no.  Lambert, spisałeś się na medal. – Spojrzałam z podziwem na dwie szare głowy bestii.
– Lepiej ty się pochwal, co dziś osiągnęłaś, czy może zbierasz cały dzień kwiatki? To takie typowo kobiece zajęcie. – Lambert popatrzył na mnie z kpiną w oczach.
– No wilkołaków dziś nie spotkałam, nawiedził mnie jedynie Leszy. Więc nic ciekawego – po tych słowach zwyczajnie wróciłam do zbierania ziół. Starałam nie pokazywać po sobie satysfakcji z zaskoczonej miny mężczyzny, wywołanej moimi ostatnimi słowami.
– Skończyłaś? Lepiej będzie jak razem się wybierzemy do Vidminnena. Choć pewno i tak dostanę kazanie o nieodpowiedzialności.
– To jest wręcz pewne. Samu wybrać się na polowanie na wilkołaki? Bez nauczyciela? Szczerze nie chciałabym być w twojej skórze. – Ostatni raz się upewniłam czy na pewno wszystko zebrałam. – Mam zioła. Możemy iść.
Droga minęła mi w towarzystwie Lamberta. Kiedy trafiłam na dwór króla Zennora bardzo zaprzyjaźniliśmy się z chłopakiem. Nigdy podobnie jak ja nie pałał miłością do swojego ojca. Choć był jego synem, czuł się niezwykle ignorowany, wręcz ojciec traktował go jak swojego sługę, zresztą podobnie traktował go jego brat Artur. Lambert nie lubił polityki i ciągłego siedzenia w murach zamku. Zdecydowanie wolał polować na dzikie bestie, zresztą podobnie jak ja, szkolił się u Vidminnena.
Gdy dotarliśmy na miejsce, nasz mentor energiczne wstał na nasz widok i wykrzyknął:
            – Ile można! – Vidminnen nie wyglądał na zadowolonego. – Miałaś zebrać tylko kilka ziół! Czy to takie trudne? A ty Lambert gdzieś się podziewał?! Jeśli znów wybrałeś się na te swoje „polowania” to ja cię chyba uduszę! – Nauczyciel zrobił się czerwony jak nigdy. Vidminnen był oazą spokoju i rzadko reagował gniewem. Lambert i ja stanęliśmy jak wryci, zdezorientowani tym co się właśnie wydarzyło. Jedynie spoglądaliśmy na siebie, nie rozumiejąc o co tak właściwie chodzi.– Nie wytrzymam z wami dłużej – kontynuował mężczyzna. –Lorio daj mi te zioła i oboje do zamku. Natychmiast. Macie być tu jutro o świcie. Zobaczymy jak sobie poradzicie! – Ostatnie słowa wypowiedział z kpiącym uśmieszkiem. W głębi ducha wiedziałam, że przygotuje dla nas zapewne ciekawą niespodziankę.
Dałam Vidminnenowi  rośliny i czym prędzej wraz z Lambertem oddaliliśmy się na bezpieczną odległość od swojego mistrza. Spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem w oczach. Jeszcze przez chwilę śledziliśmy wzrokiem nauczyciela, który ze zdobytych przeze mnie roślin zaczął w pośpiechu przyrządzać jakąś miksturę.
– Nie uważasz, że to było trochę dziwne jak na niego? – powiedział zszokowany Lambert nie odrywając wzroku od obozowiska.
–  Racja, odkąd go znam nigdy się tak nie zachował. Coś czuję, że ma jakieś kłopoty. – Spojrzałam na poważnego jak nigdy Lamberta.
– Uważam, że powinniśmy go przez jakiś czas poobserwować, żeby sprawdzić, czy  nie wkopał się w jakieś tarapaty.
– Nie jestem pewna czy to dobry pomysł, ale chyba nie mamy innego wyjścia. –Spojrzałam w stronę obozowiska, po czym zwróciłam się w stronne Lamberta. – Lepiej jak najszybciej wracajmy do zamku.
            – Racja. – Po chwilowym zastanowieniu dodał – Co powiesz na mały wyścig?
– Myślisz, że ze mną wygrasz? – podbiegłam do  swojej klaczy, po czym zwinnie na nią wskoczyłam. – Tylko nie płacz jak przegrasz.
– Zobaczymy kto tu będzie płakał! – Lambert wsiadł na swojego karego konia.– Do zobaczenia przy bramie zamkowej!
Ruszyliśmy pozostawiając za sobą kłęby kurzu. Drzewa migały mi przed oczami a liście obijały się o moją twarz. Byłam tuż za Lambertem, jednak nie mogłam go dogonić. Gdy wyjechaliśmy na prostą, odsłoniętą drogę, to właśnie wtedy Lambert wyprzedził mnie o dość spory kawałek. Nagle zobaczyłam skrót, który prowadził na dalszą część traktu. Nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości, co do tego, by skorzystać ze skrótu.
Wyskoczyłam za krzaków jak duch, po czym znalazłam się kilka metrów przed Lambertem.
– Co?! –  krzyknął chłopak. Nie dało się ukryć, że panicznie się mnie przestraszył.
– Do zobaczenia pod bramą – rzuciłam, po czym pogoniłam Kropkę.
Lambert cały czas trzymał się za mną, ze wszystkich sił usiłując mnie wyprzedzić. Po dość krótkim odcinku drogi dotarliśmy do bramy. Zsiadłam, prowadząc konia do stajni. Postanowiłam tam zaczekać na Lamberta. Po chwili mężczyzna wpadł tam ze swym zwierzęciem.
– No cóż muszę przyznać, że wygrałaś. Jak ty się nagle tam znalazłaś? – Lambert z powodu zmęczenia, ledwie wymówił te słowa.
– Poszłam na lekką łatwiznę – uśmiechnęłam się uroczo do ledwo żyjącego Lamberta.
– Lorio! Lorio! – Do pomieszczenia wpadła Maria, służąca. –Lorio. Król cię wzywa!
– Mogłam się tego domyśleć. No nic, już idę. – Na odchodne mój towarzysz posłał mi pokrzepiający uśmiech.
Korytarz, którym szłam, był niebywale długi. Wszędzie stały wielkie rzeźby od najlepszych artystów z najbliższych krain. Nie zabrakło tam też zbroi i portretów osób zasłużonych w dziejach królestwa. Stanęłam przed niewielkimi drzwiami pomiędzy portretami królów. Zapukałam dość donośnie, po czym usłyszałam głośnie ,,Wejść”.
Sala była całkowicie pozłacana i zaopatrzona w meble od najlepszych rzemieślników.  Choć niebyła to sala tronowa, lecz gabinet króla, była niebywale dobrze udekorowana. Przy pozłacanym biurku zasiadywał sam król Zennor a tuż za nim stał Artur, uśmiechający się parszywie. Jedyne co zrobiłam to spojrzałam na niego spod ukosa.
– Podobno mnie wzywałeś, królu – delikatnie skłoniłam się i zaczęłam spokojnie rozmowę.
– Owszem. Powiedz ile lat tu jesteś? – Jego donośny głos, którego szczerze nienawidziłam, rozniósł się echem po pomieszczeniu.
– Siedem – odpowiedziałam.
– A dzięki komu tu jesteś? – król spojrzał na mnie wyczekująco, ale nie otrzymawszy odpowiedzi, dodał – Dzięki mnie i to mnie zawdzięczasz swoje życie. Oczekuję więc od ciebie trochę szacunku. Codziennie jeździsz niewiadomo gdzie z tym świrniętym karłem i wracasz po nocy. W ogóle zobacz ja wyglądasz! Czy tak wygląda dama dworu?
Było w tym wiele racji. Większość kobiet na dworze nosiła długie kolorowe suknie i tonę świecidełek na szyi. Ja natomiast miałam na sobie zakurzoną i zakrwawioną koszulę, brudne spodnie i miecz u pasa.
– Mam nadzieję, że na przyszłość trochę zmądrzejesz, Lorio.– powiedział z kpiną w głosie Artur
– Dosyć, wracaj do siebie i rozważ to co ci powiedziałem.
Wyszłam z gabinetu władcy i zwróciłam się w stronę swojej komnaty. Byłam niebywale wkurzona na Artura. Jak można być aż takim lizusem? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że niby on później miał sprawować rządy w królestwie. Właściwie, to w sumie byłoby na moją korzyść. Bardzo prosto byłoby wówczas dokonać przewrotu. Co to byłby za król, który nie potrafiłby walczyć?
Gdy znalazłam się na korytarzu prowadzącym do mojej komnaty zauważyłam Lamberta z czymś, co chyba miało symbolizować koronę na jego głowie.
–Lorio, twoje zachowanie jest kategoryczne. Powinnaś je zmienić. – Mężczyzna całkowicie poważny udawał swojego ojca. – Kategorycznie zabraniam ci polować na monstra.
– Królu – skłoniłam się z uśmiechem przed Lambertem – Wybacz, że śmiem zwrócić uwagę, ale korona ci spada.
– Ach. Arturze popraw, a następnie zaparz mi ziółek. – W tym momencie oboje zaczęliśmy się śmiać jak szaleni. Gdy się uspokoiliśmy się, usiedliśmy wspólnie na jednej z ław.
– Ciekawie czy nadal będzie ci tak wesoło jak ty będziesz siedział w tym gabinecie –powiedziałam ze śmiechem w głosie.
– Dam sobie rade, nie martw się o mnie. Dodał coś nowego czy gada to co zawsze?
– Nie chce mu się wymyślać nic nowego. Niedługo tej jego gadaniny nauczę się na pamięć.
– A tak w ogóle to mam dla ciebie propozycję.– Lambert wyciągnął starą, lekko zniszczoną kartkę. – Zlecenie na Południcę. Co powiesz  na dzisiejszy wieczór?
– Jak mogłabym odmówić?– Byłam niemalże pewna tego, że moje oczy błyszczą. –Gdzie się spotkamy? – wyrwałam kartkę z rąk mojego towarzysza, by poznać szczegóły.
– We wsi Kwitnące Wzgórza. Tylko się nie spóźnij! Nie zamierzam długo czekać.
– A teraz gdzie się wybierasz? – spytałam, widząc, że chłopak ma zamiar mnie opuścić.
– Idę na kazanie do ojca. Dawno go nie słyszałem. – Lambert wstał i schował kartkę z powrotem do kieszeni.
– Powodzenia! – zawołałam za moim przyjacielem.

Przepraszam, że rozdział pierwszy pojawił się z lekkim opóźnieniem, przepraszam także za zaległości na Waszych blogach. Właśnie zaczęłam ferie, więc postaram się teraz jak najszybciej nadrobić i skomentować Wasze rozdziały.
Co do nazw potworów, które pojawiają i będą pojawiały się w opowiadaniu. Ich nazwy mogę nieco nasuwać skojarzenia z Wiedźminem, ale chciałam od razu zaznaczyć, że przy ich wyborze bazowałam na mitologii słowiańskiej.
Mam nadzieję, że rozdział pierwszy przypadł Wam do gustu i zostaniecie ze mną na dłużej, a przynajmniej do rozdziału drugiego :)